8 pytań dotyczących mojej pracy, których lepiej mi nie zadawać;)
Jak doskonale wiecie, uwielbiam moją pracę i absolutnie nie wyobrażam sobie, abym mogła robić coś innego niż uczyć ludzi mojego ukochanego języka. Zwykle jestem ostoją spokoju i mało co jest mnie w stanie wyprowadzić z równowagi, niemniej jednak od czasu do czasu nawet ja tracę cierpliwość, kiedy słyszę któreś z pytań wymienionych poniżej;) Jestem pewna, że Wy również macie swoją osobistą czarną listę komentarzy dotyczących Waszej pracy, na które odpowiadacie dziesiątki razy i dziesiątki razy frustrujecie się, kiedy musicie udzielać ciągle tych samych wyjaśnień (i nierzadko tym samym osobom!)) Na szczęście nauczyłam się nie brać wszystkiego na serio i obecnie mam spory dystans do siebie i swojej pracy, choć jeszcze parę lat temu tak nie było. Poznajcie więc listę pytań, za którymi delikatnie mówiąc nie przepadam, a które bardzo często lądują w mojej skrzynce mailowej lub są mi zadawane osobiście przez słuchaczy, czytelników bloga, znajomych a nawet rodzinę. Jeżeli macie ochotę na wpis z przymrużeniem oka, albo sami borykacie się z nietaktownymi komentarzami dotyczącymi Waszych zawodów, to zobaczcie jak to wygląda w moim przypadku:)
„Jak tam te Twoje korepetycje?”
Klasyk, który pojawia się zwykle podczas mniejszych lub większych spotkań rodzinnych lub z dalszymi znajomymi:) I na nic moje wyjaśnienia, że korepetycje to nie to samo, co zajęcia indywidualne i że moi słuchacze to nie głównie młodzież, która potrzebuje pomocy w przerobieniu materiału szkolnego, a dorośli. Niektórym trudno chyba pojąć, że lekcje prowadzone w warunkach domowych mogą wyglądać dokładnie tak samo, jak kurs w prywatnej szkole językowej i jednocześnie nie mieć nic wspólnego z zajęciami wyrównawczymi;)
„Dlaczego nie uczysz w szkole publicznej? Przecież, to dużo bardziej stabilna praca!”
Tak się składa, że gdybym kiedykolwiek brała pod uwagę pracę w szkole publicznej, to już dawno właśnie tam był uczyła. Skoro przez 8 lat mojej pracy nic mnie w szkolne progi nie zaprowadziło, to znaczy, że coś jednak musi w tym być i nie trudno domyślić się, że zupełnie nie wiążę swojej przyszłości zawodowej z tą instytucją. Co do stabilności zatrudnienia, to wszyscy dobrze wiemy jak to z nim jest, a miejsce pracy nie ma tu zwykle niestety nic do rzeczy.
„A nie lepiej byłoby pracować na etacie?”
Pytanie najczęściej zadawane mi przez pokolenie moich rodziców, co szczerze mówiąc wcale mnie nie dziwi. W końcu prowadzenie działalności gospodarczej i „życie na frilansie” dopiero ostatnimi czasy bardzo zyskały na popularności jako alternatywne formy zatrudnienia. Prawda jest taka (a ci z Was, którzy regularnie śledzą wpisy z działu Własny Biznes dobrze o tym wiedzą), że założenie działalności było w moim przypadku w 100% świadomym wyborem na samym początku mojej kariery zawodowej, a wynikało też poniekąd z rodzinnej tradycji, ponieważ zarówno mój ojciec, jak i brat prowadzą swoje firmy. Od początku więc mogłam liczyć na ich wsparcie i nie miałam się czego obawiać. Co nie zmienia faktu, że wiele bym dała za możliwość płatnego urlopu i jest to jedna z tych niewielu rzeczy, których zdecydowanie zazdroszczę „etatowcom”:)
„Po co piszesz bloga?”
Na pewno nie po to, aby uzyskać jakiś konkretny, wymierny rezultat, co mam wrażenie najbardziej usatysfakcjonowałoby pytających;) Piszę go z czystej chęci dzielenia się swoimi przemyśleniami oraz pomysłami na lekcje z użyciem materiałów autentycznych, których w sieci jeszcze do niedawna było jak na lekarstwo. Uwielbiam obserwować, jak ten blog się rozrasta, jak przybywa czytelników, jak inspiruje i motywuje do działania zarówno uczących się angielskiego, jak i nauczycieli. Pozytywny odbiór tego, co robię na blogu jest dla mnie wystarczającym powodem, dla którego warto poświęcać czas na kolejne wpisy, a jeśli ktoś tego nie rozumie, to ja już nic na to nie poradzę.
„Uczysz tylko 5 godzin dziennie? Ale mało!”
Za każdym razem, kiedy słyszę taki komentarz uśmiecham się do siebie w duchu, bo zwyczajnie nie mam już siły wyjaśniać, że praca lektora jest niekiedy dużo bardziej wyczerpująca i angażująca niż typowy 8-godzinny dzień pracy w biurze. Nie mówiąc już o pracy, która odbywa się poza godzinami spotkań ze słuchaczami. W międzyczasie muszę jeszcze znaleźć czas na aktywność w moich mediach społecznościowych, jak chociażby odpisywanie na komentarze czy planowanie postów i na zupełnie przyziemne rzeczy w stylu ugotowanie obiadu i pranie, bo po moich wieczornych zajęciach jestem często po prostu zbyt zmęczona, aby się za to zabrać. Ktoś, kto nie prowadzi na co dzień zajęć 1-1 nie wie też, jak intensywne są to spotkania i że wymagają od lektora 100% koncentracji i pełnego skupienia na potrzebach ucznia. Dlatego właśnie 5 godzin pracy dziennie uważam w moim przypadku za zupełnie optymalne i nie dam się nikomu przekonać, że powinnam pracować więcej;)
„Dlaczego nie ma lekcji próbnej?”
Ponieważ moja oferta takiej nie zawiera – po prostu:) Gdyby tak było, informacja na ten temat na pewno byłaby wyszczególniona w widocznym miejscu. W mojej pracy zwyczajnie nie uznaję czegoś takiego jak darmowe, niezobowiązujące spotkanie, które pozwoliłoby potencjalnemu słuchaczowi zapoznać się z moim sposobem prowadzenia zajęć, aby następnie mógł zdecydować, czy będzie je kontynuować. Uważam, że można się o mnie i o moich lekcjach dowiedzieć mnóstwo z samego tylko bloga, a komu mało to zawsze może zajrzeć na mojego Instagrama, gdzie wpisy z założenia mają bardziej prywatny charakter. Rzetelnie przygotowuję się do pierwszej lekcji diagnostycznej, podczas którego nie tylko ustalam poziom, ale również daję garść porad dotyczących tego, od czego zacząć i jakie aplikacje wspomagające samodzielną naukę wybrać na początek. Nie wyobrażam sobie, abym takie spotkanie miała oferować nieodpłatnie.
„Dlaczego nazywasz siebie trenerem, a nie lektorem czy nauczycielem?”
Otóż nazywam siebie zarówno trenerem, jak i lektorem czy nauczycielem i szczerze mówiąc wyjątkowo mnie irytuje to czepianie się nazw. Nazwa „trener angielskiego” przyszła mi do głowy na długo przed tym, zanim w ogóle zorientowałam się, że istnieje coś takiego jak profesjonalny coaching językowy i miała przede wszystkim podkreślać charakter mojej oferty, którą nazwałam „indywidualnym treningiem językowym”. Dlaczego akurat tak? Ponieważ po pierwsze bardzo mi zależało na tym, aby wyróżnić się na rynku, a taka nazwa wydawała mi się do tego idealna (nie spotkałam się z nią wówczas nigdzie indziej), a po drugie wiedziałam, że spersonalizowana oferta dużo szybciej przyciągnie klientów indywidualnych, których w momencie zakładania strony miałam dosłownie kilku. Nie pomyliłam się, a nazwa, z którą jestem utożsamiana w internecie stała się moją marką osobistą, nad którą ciągle pracuję. Jeżeli komuś się ona nie podoba lub uważa, że jest nieodpowiednia, to jak najbardziej to rozumiem, bo to po prostu kwestia gustu, ale absolutnie nie mam zamiaru jej zmieniać.
„Czy działalność gospodarcza się opłaca?”
Pytanie, które często zadają mi osoby planujące założenie działalności lub zmianę zatrudnienia z etatu na freelance. Nigdy nie wiem, jak na nie sensownie odpowiedzieć, bo przecież nie mam pojęcia kto co uważa za „opłacalne”. Na pewno nie jest to forma zatrudnienia, która sprawdzi się u każdego i można powiedzieć, że potencjalnie może być bardziej stresogenna (chociaż tak naprawdę nie mam porównania, bo nigdy na etacie nie pracowałam). Ale mi osobiście się opłaca, nawet bardzo. I nie mówię tu tylko o oczekiwaniach czysto finansowych, bo te u każdego będą inne. Sama ustalam sobie godziny zajęć, sama zarządzam nakładem pracy i dbam o pozyskiwanie nowych słuchaczy. Wciąż też udoskonalam swoją ofertę i dzięki temu też się rozwijam. No i mam możliwość pracy z domu, co jest dla mnie bardzo istotne, gdyż nie cierpię dojeżdżania. W kraju, w którym przez większość roku pogoda jest fatalna ma to niemałe znaczenie;)
Uff ciekawe czy udało Wam się dotrwać do końca. Jestem bardzo ciekawa, czy Wy też macie jakieś pytania dotyczące pracy, które Was irytują, albo wprowadzają w zakłopotanie? Dajcie mi znać w komentarzach pod postem – chętnie poczytam o waszych doświadczeniach:)