Dlaczego nie uczę w szkole publicznej
Nie pamiętam już nawet ile razy musiałam odpowiadać na pytanie dlaczego do tej pory nie zdecydowałam się uczyć w podstawówce, albo liceum. Z jednej strony, faktycznie, długie wakacje, stabilne zatrudnienie, dogodne godziny pracy i świadczenia…nad czym tu się zastanawiać? A jednak mimo to, taka forma pracy nigdy nie była dla mnie na tyle atrakcyjną opcją, aby poważnie ją rozważyć. Bardzo szanuję nauczycieli, którzy uczą w szkołach państwowych, wiem jak duże jest to poświęcenie, ale siebie nie jestem sobie w takiej roli wyobrazić. Dlaczego? Oto kilka powodów:
Rutyna. Angielski to piękny język, ale nuda i powtarzalność zabije entuzjazm nawet u najbardziej zaangażowanego lektora. W związku z tym, że w szkołach zwykle trzeba przerobić z uczniami ustalony z góry syllabus, zostaje bardzo mało miejsca na kreatywność. Dodatkowo część tematów ciągle się powtarza, a przeprowadzenie niektórych lekcji czy tematów prawdopodobnie można przewidzieć z dokładnością do tygodnia. Z tego powodu nie wyobrażam sobie uczenia w kółko tego samego, jednocześnie mając nad sobą dyrekcję, która czujnym okiem pilnuje czy aby na pewno trzymam się syllabusa i nie marnuję czasu na lekcji na oglądanie filmików na youtube czy czytaniem artykułów, które wykraczają poza ustalone ramy. W takich warunkach przypuszczam, że człowiekowi na samą myśl się odechciewa.
Rutyna po raz drugi. I brak kontaktu z „żywym” językiem. Moim zdaniem lekcje angielskiego w szkole publicznej dają bardzo mało szans na rozwinięcie skrzydeł, zarówno lektorowi, jak i uczniowi. Z perspektywy lektora, przygotowywanie wciąż tych samych zajęć, na tych samych materiałach jest nie tylko ograniczające, ale też sprawia, że sam nauczyciel nie rozwija się w żaden sposób. No bo nawet gdybym chciała w ukryciu przed dyrekcją przemycić na lekcji trochę mniej standardowego materiału i poszerzyć słownictwo, to pewnie i tak małe szanse, że ktokolwiek to doceni. Bo przecież proszę Pani, ale „tego nie będzie na sprawdzianie”. Więc po co wychodzić przed szereg? Z perspektywy ucznia z kolei, bazując tylko na tym, co ma w podręczniku i zeszycie ćwiczeń nigdy nie nauczy się języka w takim stopniu, aby móc swobodnie używać go w codziennych sytuacjach. A brak kontaktu z „żywym” językiem, to automatyczne zanikanie kompetencji językowych, nawet tych dobrze utrwalonych. To samo może równie dobrze dotyczyć lektorów, którzy mają dość ograniczony czas na obcowanie z językiem na najwyższy poziomie. Może się mylę, ale ciężko mi sobie wyobrazić nauczyciela, który po całym dniu pracy, sprawdzania testów i przygotowywaniu zajęć na kolejny dzień będzie miał jeszcze siłę posłuchać jakiejś audycji po angielsku lub przeczytać artykuł w prasie angielskiej, aby podszkolić swój warsztat.
Papierologia. Pracochłonne ślęczenie godzinami nad uzupełnianiem dzienników, rubryczek, formularzy i tym podobnych po każdych zajęciach. Rozumiem, że każda szkoła ma jakiś tam system, na którym bazuje i od nauczycieli wymaga się, żeby byli ze wszystkim na bieżąco, ale przypuszczam, że jest to bardzo bardzo trudne, zwłaszcza, kiedy uczy się kilka klas, a w każdej np. 30 uczniów. Syzyfowa praca, kompletnie nie dla mnie.
Zarobki. Szczerze? Nie poznałam jeszcze ani jednego nauczyciela, który nie narzekałby na swoje zarobki w szkole. I trudno się dziwić. Ciągle wydaje mi się, że nauczyciele w szkolnictwie publicznym są niedoceniani. Ogrom pracy jaki jest od nich wymagany jest absolutnie niewspółmierny do wysokości ich miesięcznych pensji. Oczywiście istnieją atrakcyjne dodatki jak „wakacje pod gruszą” czy tzw. „karpiowe”, na pewno zazdroszczę ilości płatnego urlopu, pakietu świadczeń i bądź co bądź w miarę stabilnej posady, ale mimo wszystko dalej sądzę, że niestety praca w szkole na „goły” etat w dzisiejszych czasach się po prostu nie opłaca. Można dorabiać korepetycjami rzecz jasna, ale zawsze będzie to kosztem innych rzeczy – wolnego czasu, albo czasu, który można by było spożytkować na kształcenie samego siebie.
Praca z dziećmi/młodzieżą. Wiem z doświadczenia, że przynosi mi ona tyle samo satysfakcji, co frustracji. Miałam okazję uczyć zarówno dzieci, jak i młodzież i z perspektywy czasu mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że nie do końca mi to pasowało. Praca z młodzieżą wymaga nie tylko przygotowania merytorycznego, ale i pedagogicznego, a nie każdy lektor posiada odpowiednie „podejście” do ucznia. Ja w każdym razie nigdy nie czułam się osobą, która ma odpowiednie zdolności wychowawcze, aby sprostać wyzwaniu, jakim niewątpliwie jest praca z dziećmi. Szczerze podziwiam nauczycieli, którzy wiele lat uczą w szkołach, są szanowani i jednocześnie nie stracili entuzjazmu do zawodu. Przez kilka lat z rzędu jeździłam jako lektorka na obozy do Wielkiej Brytanii czy Włoch i tam miałam okazję zobaczyć jak może wyglądać codzienność pracy z młodzieżą. Niewątpliwie było bardzo dużo fajnych momentów, niektóre z moich grup potrafiły mnie mile zaskoczyć, a nawet nie raz rozśmieszyć do łez. Jednocześnie pamiętam też wiele frustrujących chwil i bezsilność w obliczu niektórych sytuacji (zwłaszcza podczas mojego pierwszego wyjazdu, kiedy byłam świeżo po uzyskaniu dyplomu CELTA).
Podsumowując, praca w szkołach publicznych na pewno ma swoje plusy. Największymi z nich jest z pewnością stabilność zatrudnienia, która jest obecnie niewątpliwie bardzo pożądana oraz regularność zarobków. Pracując na własny rachunek nikt nie da mi niestety gwarancji, że w kolejnym miesiącu nie stracę klientów, lub zarobię podobną kwotę. Płatny urlop też jest niestety dla mnie pojęciem wyłącznie abstrakcyjnym. Mimo wszystko jednak nigdy nie zdecydowałabym się na uczenie w szkole biorąc pod uwagę tylko powyższe czynniki. Prowadzenie własnej działalności jest na pewno dużo trudniejsze i wymaga sporej dawki determinacji, ciężko tu mówić o jakiejkolwiek stabilizacji. Jednak z perspektywy czasu wiem, że podjęłam właściwą decyzję i tego się trzymam:)
Powyższy wpis dedykuję wszystkim nauczycielom, którzy pomimo trudów zawodu wciąż nie stracili pasji do nauczania i odczuwają satysfakcję z tego, co robią. Szczerze podziwiam:)
BT