Co warto zobaczyć w Tajlandii? Część pierwsza: Bangkok i okolice.
Jak już pewnie wiecie z moich relacji na Instagramie i Facebooku, w listopadzie wybrałam się na długo wyczekiwany urlop do Tajlandii. Ten kierunek już od dawna był na mojej liście miejsc, które koniecznie chciałam odwiedzić i kiedy na początku roku dowiedziałam się o promocji linii Qatar Airways do Bangkoku, nie zastanawiałam się długo i wraz z partnerem i dwójką znajomych kupiliśmy bilety. Ponieważ należę do osób, które lubią planować wakacje i wolą mieć wszystko dobrze ogarnięte na długo przed wyjazdem zupełnie nie przeszkadzał mi fakt, że na wakacje musiałam czekać 11 miesięcy;) Co prawda przyznaję, że momentami było ciężko, ale zdecydowanie warto było trochę poczekać i zaplanować podróż ze sporym wyprzedzeniem.
Podczas naszego ponad dwutygodniowego urlopu odwiedziliśmy kilkanaście różnych miejsc, poruszaliśmy się chyba wszystkimi możliwymi rodzajami transportu, włączając w to dwa loty krajowe i podróż pociągiem oraz przeszliśmy pieszo dziesiątki kilometrów. Na naszej trasie znalazły się zarówno duże miasta i popularne atrakcje turystyczne, jak i miejsca magiczne, totalnie odosobnione i z dala od wszelkiego zgiełku. Dziś chciałabym wam przedstawić pierwszą część z cyklu wpisów dotyczących wyjazdu do Tajlandii, w której podzielę się z wami moimi wrażeniami z pobytu w Bangkoku oraz tym, co według mnie warto w tym mieście zobaczyć.
Jeżeli więc podobnie jak ja lubicie podróżować lub wybieracie się wkrótce w tamte rejony i chcielibyście poznać moje propozycje, czytajcie dalej:)
W Bangkoku spędziliśmy w sumie cztery dni: trzy zaraz po przyjeździe i jeden już na sam koniec podróży, przed lotem powrotnym do Warszawy, o którym opowiem pod koniec tego wpisu. Moim zdaniem tyle czasu w zupełności wystarczy na zobaczenie najważniejszych atrakcji i poczucie specyficznej atmosfery tego miasta.
Sama uwielbiam duże metropolie i czuję się w nich jak ryba w wodzie, a więc hałas, tłumy i wielkomiejska atmosfera nie robią zwykle na mnie większego wrażenia. Bangkok natomiast okazał się dla mnie w tym samym stopniu fascynujący, co niezwykle męczący – kto kiedykolwiek miał okazję zwiedzać azjatyckie miasto, ten wie o czym mówię;) To miasto bardzo eklektyczne, próbujące łączyć tradycję i religię z nowoczesnością. Z jednej strony wszechobecny street food, zgiełk, hałas i spaliny z zakorkowanych ulic, a z drugiej tajemnicze, górujące nad miastem świątynie i spokojna, podniosła atmosfera wewnątrz nich. Warto tu przyjechać chociażby po to, aby doświadczyć tego specyficznego, azjatyckiego klimatu, którego zdecydowanie nie da się porównać z niczym w Europie.
Jeśli chodzi o zakwaterowanie, to wszystkie hotele rezerwowaliśmy tradycyjnie już przez stronę Booking.com, która jest moją ulubioną. Na początku zatrzymaliśmy się w hotelu Tara Place, który mogę wam serdecznie polecić zarówno ze względu na cenę i jakość usług, jak i lokalizację – hotel znajdował się w odległości mniej więcej 10-minutowego spaceru od słynnej, tętniącej życiem Kao San Road oraz w miarę blisko najważniejszych świątyń: Wat Pho i Wat Arun. Wszędzie bez problemu dojedziecie uberem lub tuk tukiem – z tych środków transportu korzystaliśmy najczęściej. Koszt pojedynczego przejazdu uberem to najczęściej kilka złotych. Jest to zdecydowanie najwygodniejszy sposób poruszania się po mieście (klimatyzacja!) i najtańszy – zwłaszcza jeśli podróżujecie w grupie.
A jak wygląda komunikacja w języku angielskim w Tajlandii? Cóż…pozostawia wiele do życzenia, ale w sumie trudno się temu dziwić. Język tajski należy do języków tonalnych i różni się pod praktycznie każdym względem od europejskich. Na szczęście jednak nie ma większego problemu z porozumiewaniem się na bardzo podstawowym poziomie, także spokojnie dacie radę zamówić coś w knajpie czy zapytać o drogę. W przypadkach bardziej skomplikowanych wypowiedzi może być już niestety gorzej.
Czas przejść do sedna:) Poniżej znajdziecie mój totalnie subiektywny przewodnik po Bangkoku i parę propozycji, co warto w tym mieście zobaczyć. Wybaczcie, ale postanowiłam nie rozpisywać się odnośnie szczegółów czy historii danego miejsca, bo ten tekst byłby wtedy zdecydowanie za długi i pewnie mało kto dotarłby do końca;) Wszystkie informacje dotyczące zabytków i innych atrakcji znajdziecie np. na stronie Lonely Planet lub Trip Advisor, które polecam i z których sama bardzo lubię korzystać.
Świątynie: Wat Pho i Wat Arun
Obydwie świątynie polecam zobaczyć absolutnie każdemu, ponieważ wywierają piorunujące wrażenie na każdym, kto je odwiedza. To idealny sposób na to, aby zacząć swoją przygodę z kulturą i religią Tajlandii. Nie pamiętam dokładnie ile zapłaciliśmy za wejście, ale wstęp do większości świątyń to kwestia kilku lub kilkunastu złotych. Naprawdę warto! Zresztą sami zobaczcie:)
W jednej ze świątyń znajduje się gigantyczny posąg leżącego Buddy i muszę przyznać, że faktycznie robi niesamowite wrażenie. Przed wejściem (zarówno do tej, jak i innych obiektów) obowiązkowo należy zdjąć obuwie. Pamiętajcie też, że wasz strój również powinien być odpowiedni – musicie mieć zakryte ramiona i długie spodnie. Krótkie szorty i bluzeczki na ramiączkach zdecydowanie odpadają, o czym prawdopodobnie i tak przypomną wam strażnicy przy wejściu.
Świątynia Wat Arun znajduje się dokładnie po drugiej stronie rzeki Menam i jest zarówno symbolem, jak i jednym z najstarszych zabytków stolicy. My dotarliśmy do niej specjalną ekspresową łodzią (zawrotne 4 BHT czyli około…40 groszy) z przeciwległego brzeg, co również okazało się ciekawym przeżyciem mimo, że sama przejażdżka zajmuje dosłownie kilka minut.
Architektura tego miejsca dosłownie zwaliła z nóg już nie jednego turystę i zupełnie się temu nie dziwię. Dziesiątki strzelistych kopuł pokrytych zostało tłuczoną porcelaną, która majestatycznie lśni w promieniach słońca. Na ich szczytach zamontowano malutkie dzwoneczki, które wydają piękny dźwięk przy każdym podmuchu wiatru. Magia!
Golden Mount Temple czyli Wat Saket
Do tej świątyni trafiliśmy trochę przez przypadek, bo wcale nie znajdowała się na liście miejsc, które zamierzaliśmy zwiedzić:) Ale tak się złożyło, że znajdowała się rzut beretem od restauracji, w której akurat tego dnia jedliśmy obiad (przy okazji polecam restaurację Thip Samai – najsmaczniejszy pad thai w mieście!) więc postanowiliśmy to wykorzystać.
Miejsce jest totalnie magiczne i zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Wat Saket to wzgórze zwieńczone złotą kopułą (chedi), gdzie dostaniecie się pokonując 318 stopni. Zapewniam, że wysiłek się opłaci – z góry rozpościera się przepiękna panorama miasta. W odróżnieniu od innych świątyń, ta była stosunkowo pusta i można było bez problemu w skupieniu podziwiać widoki. Niesamowitego klimatu dodawały również charakterystyczne buddyjskie śpiewy, które przez cały czas rozbrzmiewały z głośników.
Khao San Road
Ulica w samym sercu starej części Bangkoku, która jest naprawdę wybuchową mieszanką:) Znajdziecie tu dosłownie wszystko, czego turysta potrzebuje do szczęścia: stragany z jedzeniem i świeżymi owocami, stragany z ubraniami, pamiątkami i kolorowym misz-maszem, kluby, restauracje, salony masażu oraz hostele. Ulica jest niesamowicie zatłoczona, zwłaszcza po zmroku, ale mimo tego to miejsce ma wyjątkowy urok. Koniecznie musicie tam spróbować świeżego soku z marakuji i lodów kokosowych!
China Town
Najlepsze miejsce, aby poczuć (dosłownie!) co to znaczy azjatycka kuchnia:) Jeżeli podobnie jak ja jesteście jej miłośnikami, to po prostu musicie się tam wybrać! Nigdzie indziej nie widziałam takiego wyboru ulicznego jedzenia, w tak niskich cenach. Je się oczywiście bezpośrednio na chodniku, pod gołym niebem, często za plecami mając zwykły ruch uliczny i trąbiące tuk tuki:)
Jeśli nie boicie się nietypowych smaków, to koniecznie spróbujcie uwielbianego w Tajlandii owocu duriana, który uchodzi za…najbardziej śmierdzący owoc na świecie;) Znajdziecie go tu dosłownie na każdym kroku. Jego zapach faktycznie do najładniejszych nie należy, ale sam owoc moim zdaniem jest całkiem smaczny;)
Ceny potraw w China Town wahają się między 50 BHT a 150 BHT (mniej więcej 5-15 zł) w zależności od dania, a więc można eksperymentować do woli:)
Damnoen Saduak czyli Floating Market
Słynny pływający targ pod Bangkokiem był jedną z tych atrakcji, na których zdecydowanie zależało mi najbardziej. Wprost nie mogłam się doczekać, aby tam pojechać! Ponieważ targ znajduje się w odległości ponad 100 km od Bangkoku, a my mieliśmy mało czasu zdecydowaliśmy się na najwygodniejszą, ale i – niestety – najdroższą opcję, czyli wynajęcie taksówki, która dowiozła nas na miejsce. Na targ można jednak spokojnie dostać się autobusem z centrum Bangkoku.
Na miejscu wynajęliśmy charakterystyczną łódź z długim kadłubem, którą opłynęliśmy najciekawsze punkty na terenie bazaru. Sam targ prezentuje się wyjątkowo malowniczo, ale mimo to miałam wrażenie, że nie zachował wiele ze swojej autentyczności, mimo że uchodzi za jeden z najbardziej oryginalnych i tradycyjnych w Tajlandii. Wśród sprzedawców w charakterystycznych słomianych kapeluszach oferujących, świeże owoce, napoje czy potrawy pełno było również łodzi i stoisk z typowym turystycznym badziewiem, które znaleźć można wszędzie w Bangkoku, tyle że o wiele taniej.
Targ czynny jest codziennie do 12, a więc zdecydowanie warto wybrać się tam jak najwcześniej, aby zdążyć przed największymi tłumami.
Ayutthaya
Jeżeli macie trochę więcej czasu, polecam wycieczkę do dawnej stolicy Tajlandii – Ayutthayi, która znajduje się mniej więcej 80 km od Bangkoku. My trafiliśmy tam nocnym pociągiem z Chaing Mai, a zwiedzanie zaczęliśmy już o…6:30. Kompleks ruin i dawnych świątyń rozpościera się na przestrzeni kilkunastu kilometrów kwadratowych, a więc nie ma zbytnio opcji, aby dało się go zwiedzać bez przewodnika. Na szczęście na miejscu możecie wynająć tuk tuka, który obwiezie was po najbardziej znanych budowlach. Bardzo polecam skorzystanie z tej opcji, bo nie wiem ile zajęłoby nam samodzielnie zwiedzanie – ruiny oddalone są od siebie czasem nawet o kilka kilometrów. Zobaczenie sześciu najważniejszych obiektów zajęło nam mniej więcej 4 godziny i na więcej nie starczyło nam już siły;) Wstęp na teren niektórych ruin jest płatny, ale bilety nie przekraczają zwykle 30-50 BHT.
Sukhumvit
Na sam koniec naszej dwutygodniowej podróży po Tajlandii zarezerwowaliśmy sobie półtora dnia na zakupy i nocleg w nowoczesnej dzielnicy Bangkoku – Sukhumvit. Ponieważ od początku planowaliśmy wizytę w jednym ze sky barów, których jest w mieście całkiem sporo, postanowiliśmy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i po prostu zatrzymać się w hotelu, w którym taki sky bar się znajduje. Wybraliśmy hotel Compass SkyView, dokładnie naprzeciwko największego centrum handlowego The Emporium, gdzie znajdziecie dosłownie wszystko, czego wasza spragniona turystyczna dusza zapragnie;) Sam hotel był bardzo w porządku, jeśli chodzi o warunki, choć obsługa klienta już nie do końca… W każdym razie mi zdecydowanie najbardziej podobał się widok na miasto z naszego pokoju na 22 piętrze. Wieczorem oczywiście wybraliśmy się na drinka do sky baru na ostatnim, 35 piętrze, aby poczuć klimat (naprawdę) wielkiego miasta.
Przyznam, że picie pinacolady pod gołym niebem, kiedy wokół mnie migotały światła azjatyckiej metropolii, a temperatura nawet wieczorem nie spadła poniżej 30 stopi Celsjusza, to było jedno z tych niesamowitych doświadczeń, które zapamiętam na bardzo długo.
Mam nadzieję, że dotarliście do końca i choć trochę udało mi się przywołać w tym wpisie atmosferę Bangkoku i zainteresować was tym miejscem:) W kolejnej części cyklu znajdzie się relacja z pobytu w prowincji Krabi i kilku rajskich wysp, które odwiedziliśmy.
Czy Bangkok znajduje się na liście waszych podróżniczych marzeń? A może mieliście już okazję odwiedzić to miasto? Bardzo jestem ciekawa waszych opinii:)